**Jakie konsekwencje przyniesie podatek katastralny dla lokalnego rynku nieruchomości i dostępności żywności w miastach?**

**Jakie konsekwencje przyniesie podatek katastralny dla lokalnego rynku nieruchomości i dostępności żywności w miastach?** - 1 2025

Podatek katastralny – rewolucja w cenach gruntów czy zabójca miejskiego rolnictwa?

Kiedy mówimy o podatku katastralnym, większość osób wyobraża sobie wyższe rachunki za mieszkanie czy dom. Ale co z ziemią rolną w miastach? W aglomeracjach takich jak Warszawa, Kraków czy Poznań wciąż istnieją enklawy pól uprawnych i sadów, które od lat dostarczają lokalnej żywności. Jeśli nowy podatek zostanie wprowadzony w obecnie dyskutowanej formie, może to wywrócić do góry nogami nie tylko ceny ziemi, ale także dostępność świeżych produktów.

Czego właściwie dotyczy podatek katastralny?

Podatek katastralny miałby zastąpić obecny podatek od nieruchomości, bazując na wartości gruntu, a nie budynków. Dla właścicieli działek rolnych oznacza to potencjalnie drastyczną zmianę – ziemia w aglomeracjach jest droga, nawet jeśli dziś służy uprawom. W efekcie może się okazać, że rolnicy działający na obrzeżach miast nie będą w stanie udźwignąć nowych obciążeń.

Przykład? Działka rolna w podwarszawskim Legionowie może być warta nawet kilkaset tysięcy złotych ze względu na lokalizację, mimo że nie stoi na niej żaden luksusowy apartamentowiec. Jeśli podatek będzie liczony od tej wartości, opłacalność upraw warzyw czy owoców gwałtownie spadnie.

Miasta bez lokalnych warzyw – czy grozi nam żywnościowa pustynia?

Współczesne trendy żywieniowe coraz bardziej stawiają na lokalność i sezonowość. Mieszkańcy miast chętnie kupują jabłka z sadu za rogiem czy pomidory z pola oddalonego o 10 km od centrum. Tymczasem podatek katastralny może sprawić, że uprawy na tych terenach znikną – albo dlatego, że rolnicy zaprzestaną działalności, albo dlatego, że ziemię przejmą deweloperzy.

Paryż, Berlin czy Wiedeń od lat inwestują w miejskie rolnictwo, tworząc programy wsparcia dla lokalnych upraw. Tymczasem w Polsce możemy pójść w przeciwnym kierunku. Skutek? Większa zależność od importowanej żywności i dłuższe łańcuchy dostaw, co przecież stoi w sprzeczności z ideą zrównoważonego rozwoju.

Deweloperzy vs. rolnicy – kto wygra wyścig po miejskie grunty?

Wprowadzenie podatku katastralnego sprawi, że wiele działek rolnych w aglomeracjach stanie się po prostu zbyt kosztownych w utrzymaniu dla ich obecnych właścicieli. To otworzy drogę do ich masowego wykupu przez deweloperów. Skutek? Mniej terenów zielonych, więcej betonu i gwałtowny wzrost cen mieszkań, bo przecież popyt na nie nie zmaleje tylko dlatego, że przybędzie nowych inwestycji.

Czy jest szansa na kompromis? Być może warto pomyśleć o wyjątkach dla działek, na których prowadzi się rolnictwo, podobnie jak robi się to w przypadku zabytków. Tylko kto miałby oceniać, które uprawy są wartościowe dla miasta, a które nie?

Czy podatek uderzy w małe gospodarstwa, a oszczędzi wielkich graczy?

Paradoksalnie, największymi przegranymi mogą okazać się właściciele niewielkich areałów, którzy utrzymują się z dostaw na lokalne targowiska. Dla nich kilkukrotny wzrost podatku może być zabójczy. Z drugiej strony duże firmy rolne często dysponują większą płynnością finansową i będą w stanie zaadaptować się do nowych warunków. To może prowadzić do niebezpiecznego zjawiska – wykupu małych, tradycyjnych gospodarstw przez korporacyjne podmioty.

Ekologia kontra ekonomia – co stracimy poza żywnością?

Rolnictwo miejskie to nie tylko źródło świeżych produktów. To także zielone płuca aglomeracji, miejsca retencji wody i ostoje bioróżnorodności. Kiedy znikną pola uprawne, miasta staną się jeszcze bardziej betonowymi wyspami ciepła. Czy jesteśmy gotowi na taką zmianę mikroklimatu?

Warto też pamiętać o społecznej funkcji miejskich gospodarstw – wielu z nich prowadzi warsztaty edukacyjne czy terapie ogrodnicze. To wszystko może przepaść, jeśli ziemię przeznaczy się pod zabudowę mieszkaniową.

Alternatywy – czy da się pogodzić podatek i miejskie rolnictwo?

Niektóre miasta testują rozwiązania hybrydowe, np. wprowadzając niższe stawki podatkowe dla gruntów rolnych, na których prowadzi się działalność rolniczą przez minimum X lat. Inni proponują ulgi dla gospodarstw dostarczających żywność na rynek lokalny. To kierunki wart rozważenia, choć wymagają precyzyjnego prawodawstwa, które nie będzie podatne na nadużycia.

Ciekawym pomysłem są też miejskie programy dzierżawy ziemi – gmina zachowuje własność, a rolnicy uprawiają działki, płacąc raczej czynsz niż podatek. Takie modele sprawdzają się w innych krajach, ale wymagają dobrej woli samorządów.

Czy warto bronić rolnictwa w miastach za wszelką cenę?

Z drugiej strony można spytać: a może po prostu nadszedł czas, by zaakceptować, że duże miasta to miejsca dla mieszkańców, nie dla pól uprawnych? Owszem, ale wtedy musimy być świadomi konsekwencji – wyższe ceny żywności, dłuższe łańcuchy dostaw i mniejsza odporność na kryzysy. W czasach, gdy mówimy o konieczności skracania dystansu między producentem a konsumentem, wypraszanie rolników z miast wydaje się krokiem wstecz.

Świadoma polityka miejska powinna znaleźć złoty środek – taki, który pozwoli rozwijać się budownictwu mieszkaniowemu, ale nie zlikwiduje zupełnie lokalnego rolnictwa. Może rozwiązaniem jest tworzenie stref chronionych dla upraw albo wspieranie pionowych farm w miejscach, gdzie tradycyjne pola rzeczywiście muszą ustąpić miejsca zabudowie?

Jedno jest pewne – temat podatku katastralnego to nie tylko dyskusja o pieniądzach. To rozmowa o tym, jak chcemy, żeby wyglądały nasze miasta za 10, 20 lat. Czy jako betonowe dżungle, gdzie każdy skrawek zieleni to park z wypielęgnowanymi trawnikami? Czy może jako miejsca, gdzie wciąż można zobaczyć, jak rośnie jedzenie, które później trafia na nasze stoły? Wybór należy do nas – a właściwie do naszych polityków, którzy powinni wysłuchać zarówno ekonomistów, jak i rolników miejskich.